poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Nasza wakacyjna przygoda


Ohayo! Wiem, że długo mnie nie było, ale.... oto tak w skrócie opiszę co przez ten czas się działo ;)) A trochę tego jest, dlatego dziś rozdziałów opka nie będzie ;P Zamiast tego:

Na początek pragnę obwieścić, że po wielu trudach, o których można by napisać osobnego bloga, Sandri zdała prawo jazdy! Jej umiejętności kierowania pojazdami czterokołowymi mam nadzieję potwierdzić podczas krótkiej przejażdżki, na którą nie chce mnie zabrać. Ale zabierze! Reszta notki dotyczy już naszej wycieczki ;-)

Byłyśmy na wycieczce w Kwiejcach! Tak, w końcu, po latach przygotowywania, zbierania się, omawiania, udało nam się naprawdę ogarnąć i na nią pojechać. Mając świadomość naszej umiejętności organizacji, uznaję to za niebywały sukces graniczący z cudem. Zabrałyśmy też nasze koleżanki z grupy pedagogicznej. W pierwszej chwili wydawało się to dość głupim pomysłem, w drugiej jakoś tak nam się je zaprosiło, a w trzeciej, już na miejscu, okazało się, że pomysł był całkiem niezły.

Po tym, jak wreszcie udało się zebrać 11 osób o tej samej godzinie w jednym miejscu, tj. koło naszej uczelni, rozpoczął się mini-chaos. Okazało się, że nie ma wystarczającej ilości miejsc w dwóch samochodach, więc ktoś będzie musiał się wrócić po 2 osoby, o Boże, ale kto, no dobra, ja mogę zostać, ja też mogę, nie no, ja też chcę zostać; ja mogę jechać, mnie nie przeszkadza; dobra, to losujmy kto zostaje i czeka. Następnie wszyscy rozproszyli się, a ja z Kate i Maggie usadowiłyśmy się w samochodzie jednej z dziewczyn, w którym kierowca wyjęła do natychmiastowej konsumpcji ogórka kiszonego ^^ I tak czekałyśmy, aż będzie komplet w tym aucie. Później po pokonaniu kawałka trasy był postój i Maggie wyjęła cały swój arsenał prowiantowy, tj. chleb, bułki, szynki, sery, pomidory, ogórki, sałatę, a nawet musztardę, majonez i sól. Rozumiecie to – w dość ciasnym samochodzie. Wynikła z tego jedna bardzo ważne doświadczenie o którym jeszcze nie wiedziałyśmy, a mianowicie, że nasza przyjaciółka, choćby się waliło i paliło (o co nie do końca trudno w takiej sytuacji) po prostu musi normalnie zjeść i to nie ma, że jakąś wysuszoną i spłaszczoną kanapkę – ona musi zjeść posiłek przez duże P. Cały czas modliłam się, żeby podczas jazdy ten majonez nie wylądował na czyimś tułowiu.

Nasza uczelnia wynajęła nam na tą wycieczkę taką jakby szkółkę, gdzie dzieciaki przebywają podczas kolonii, jakiś festynów czy nauki. Tak, niezmiernie cieszymy się, ze mamy taki dobry kontakt z wykładowcami i im podobnymi ;) Do tego jakby "hotelu" zmierzałyśmy z lekkim niepokojem w sercach, bowiem nie był to nawet hotel, a jakby "hostel", i to o podejrzanie opuszczony, w podejrzanie przystępnym miejscu, a na dodatek wszystkie miałyśmy pokoje 2-3 osobowe (same tak się rozgościłyśmy, ale mogłyśmy równie dobrze mieć każda oddzielny), co było bardzo wygodne. Na szczęście okazało się znośnie i tutaj może lepiej nie zagłębiać się w szczegóły.

Główną atrakcją był bufet,w którym zostawili nam nawet produkty do zrobienia sobie żarełka ^^ Na zewnątrz był ogród, trochę taki w stylu japońskim, choć niezbyt duży, ale i to nie przeszkodziło nam zrobić setki zdjęć. („Setka” jest w tym momencie eufemizmem, zdjęć jest co najmniej 2000 XD) Następnie udałyśmy się do takiego dziwnego miejsca, które dojrzałyśmy przejeżdżając obok samochodem, i w którym było dużo kościołów i jemu podobnych budynków koło siebie, a jeden z nich miał strasznie wysoką wieżę z tarasem widokowym na górze, na którą nie omieszkałyśmy się wdrapać. Tam to miała miejsce słynna scena, w której wiało tak bardzo, że ludzie nie panowali nad swoim owłosieniem (zwłaszcza Beata-san, której fryzura ma konsystencję pudla, i której nie mogła za nic w świecie sprowadzić na dół), co oczywiście było świetną okazją do zrobienia kolejnych zdjęć. W pożegnalnym filmiku nasze pedagogiczne siostrzyczki (tak, one są prawdziwymi siostrami i są w naszej grupie) -Lucyna i Jagoda oznajmiły, że to był ich ulubiony moment wycieczki.

Później nastąpił rozłam i część (w tym ja, zaszantażowana psychicznie) udała się oglądać jeziorko i lasek , a reszta uskuteczniała zwyczajowe snucie się po sklepach w pobliżu i takie tam. Czyli ogólnie oprócz pogaduszek, ploteczek i świeżego powietrza, miałyśmy śliczne widoki wody i przyrody ciesząc się swoim towarzystwem. I tyle robiłyśmy przez cały dzionek ;P


Wieczorem z kolei, zrobiłyśmy sobie Noc Muzeum - skierowałyśmy się do jakiegoś dziwnego przybytku przypominającego salę gimnastyczną, w którym nie było mowy o żadnych fabrykach, fabrykantach, albo maszynach do wytwarzania tkanin, a coś podobnego tam sterczało. Ja nie wiem, jak można to nazywać muzeum, no, ale dziewczyny były zachwycone, więc odpuszczam sobie narzekanie. Następnie powróciliśmy w okolice ogrodu, bowiem kilka naszych koleżanek chciało tam urządzić jakiś pokaz fajerwerków. Nikt nie wie, o co chodzi, ale w sumie co nam szkodzi, chodźmy. I to był tak niesamowity fart, że cały czas nie mogę w to uwierzyć. Dziewczyny kupiły fajerwerki i je odpalały. Były śliczne! To wyglądało zupełnie jak jakiś festyn japoński *.*

Kolejną atrakcją, a zarazem równie niezapomnianą, był pomysł Sandri, aby wybrać się na zwiedzanie terenu  XDD. I tak wszystkie wyemigrowałyśmy dość daleko od naszego "hosteliku". Dotarłyśmy aż do jakiegoś dworca czy coś ^^ Nic nam nie jest straszne ;D A kiedy już chciałyśmy wracać..... było parę problemów: najpierw brnęłyśmy przez dłuższy czas w całkowicie zbitej kupie ludu usiłującej wrócić do domów. Wyobraźcie sobie próby nie zgubienia w takim tłumie 11 osób, w tym jednej o wzroście krasnala ogrodowego ;) W programie było także przeskakiwanie przez barierki, oglądanie przepełnionych do granic możliwości autobusów i zorientowanie się, że nie mamy czym wrócić do pierwotnego miejsca naszego przebywania. Szłyśmy więc sobie pieszo, po długim i męczącym dniu, szłyśmy i szłyśmy, aż w końcu Kate z obłędem w oczach zakrzyknęła, żebyśmy już dały sobie spokój i skończyły tą wycieczkę tu, natychmiast. Co, oczywiście, z pewnością rozwiązałoby problem, bo cudownym sposobem znalazłybyśmy się w pokojowych  łóżkach, taaak.... Na szczęście nasz nieoceniona Beatka (co jest dla nas niejaką hańbą, że to właśnie ona na to wpadła, ale jest najstarsza z grupy i dlatego często nazywamy ją "naszą mamusią" ;P) znalazła autobus, który jechał właściwą drogą, no a od tamtego miejsca będzie już blisko. Na przystanku jeszcze miałyśmy okazję poobserwować dość ekscentrycznego młodego człowieka, który mając słuchawki na uszach, w środku nocy, niczym się nie przejmując, sobie tańczył. Dziwna wiocha te Kwiejce i okolice.

Reszty opowiedzieć się nie da, choćbym  bardzo chciała. Możecie sobie tylko wyobrazić, jakie rozmowy się rozpoczynają po północy, w pokojach pełnych zmordowanych dziewczyn, które zmywają makijaż i starają się nie licytować, która pierwsza ma iść się kąpać. Także to była najfajniejsza wakacyjna przygoda, która raczej nie szybko się powtórzy. Wiem z doświadczenia ;3



Na koniec filmik z Tonari no Kaibutsu-kun, jestem w trakcie oglądania - jest bardzo zabawne ;D







5 komentarzy:

  1. Uwielbiam takie wakacyjne odpały <3
    Oglądałam Tonari, świetne anime :3

    OdpowiedzUsuń
  2. No nie ma co, ciekawa przygoda! Ale w gruncie rzeczy, chyba dobrze się bawiłyście? ;). To najważniejsze ^^.

    Anime bardzo mi się podobało, Haru to jedna z moich ulubionych postaci męskich xD. Chociaż do Usui'ego jeszcze trochę mu brakuje xD.

    OdpowiedzUsuń
  3. Gratulacje dla Sandri za zdanie prawa jazdy ! :D haha nie moge xd juz sobie to wyobrazam malutkie i ciasne autko a tyle jedzenia xDD zazdroszcze Ci ! =,= tez bym tak chciala z przyjaciolmi pozwiedzac i to takie miejsca jak te ! :D Jak wspomnialas o tym festynie japonskim to od razu mi sie z Amnesia skojarzylo :D Bardzo ciekawa notka czekam na rozdzialik <333

    OdpowiedzUsuń
  4. Jej, zazdroszczę. Wakacyjne przygody są najlepsze :3
    Obserwuje! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Hejkaa ;3
    GRATULACJE! :* Tylko uważajcie, niech Sandri jeszcze zbytnio nie szaleje za kierownicą. Tak zginęła moja ciocia. Zdała prawo jazdy, poszła kupić samochód i miała wypadek. :c
    Haha, dobry pomysł. xD Też nie przepadam za spłaszczonymi kanapkami owiniętymi w folię. :D
    Ooo, musisz wstawić KILKA zdjęć. ^^ Kilka, bo 2000 to chyba troszkę za dużo. xD
    Jaaa, fajerwerki. *-* Zazdroszczę, kocham te widoczki. ^^
    Haha, też widziałam gościa, który sobie tańczył ze słuchawkami na uszach na przystanku, nie zważając na nikogo. :DD
    Cieszę się, że wakacyjna przygoda się udała, oby takich więcej. ^^
    Tonari no kaibutsu-kun oglądałam! ^^ Czadowe, ale zakończenie do tyłka. :/
    :***

    OdpowiedzUsuń